Trip

Na wakacje możesz pojechać autem z kilku powodów.

Przede wszystkim dla oszczędności. To ważne dla większości z nas. Ale jednak nie najważniejsze. Już wyjaśniam, dlaczego.

Plan był prosty: dotrzeć do Chorwacji. To jedyne, co tak na dobrą sprawę ustaliliśmy przed startem. No, może jeszcze kwestię noclegów. Mamy z Alexem, moim przystojnym partnerem i kompanem w jednej osobie, 7-osobowe auto, idealne do podróży z gromadą przyjaciół, ale też świetne do wojaży we dwójkę. Wchodzi do niego wszystko, wliczając w to dwuosobowy materac, który po kilkuminutowej zabawie w Tetrisa z naszymi bagażami, zmieścił się z tyłu, jakby był szyty na miarę.

IMG_0584

Można śmiało powiedzieć, że nasza ford stał się na jakiś czas nie tylko środkiem transportu, ale też sypialnią, jadalnią; krótko mówiąc – domem.

Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i zaledwie kilka tych niepotrzebnych. Z podróży na podróż staramy się ograniczać zbędny bagaż. Tym razem udało nam się zrezygnować z przenośnych głośników i siedmiu planszówek. To nasz kolejny sukces na drodze do minimalistycznego podróżowania, ale też znaczna oszczędność.

Im samochód lżejszy, tym koszty wakacji niższe.

Te nie do końca oczywiste dla wszystkich kwestie oszczędności pozwoliły nam pojechać dalej i zobaczyć więcej. Przyczyniły się do tego prędkość i styl jazdy naszego jedynego (jak dotąd!) kierowcy.

Alex starał się nie przekraczać 100 km/h, utrzymując spalanie na poziomie 4,7-5,2 l / 100 km. I z tego głównie względu, podróż do granicy Chorwacji zajęła nam 2 dni, co w naszym mniemaniu było niesamowitą zaletą.

Kiedy jedziesz wolniej, unikasz płatnych odcinków autostrad, nie ścigasz się z czasem ani z innymi kierowcami. Jesteś w stanie nie tylko zauważyć więcej dookoła, ale i też planować podróż ‘as you go’ – ale o tym później.

Wybraliśmy trasę Polska – Czechy – Austria – chwilka Słowenii – Chorwacja. Słowenia zauroczyła nas Jeziorem Bled, którego zdjęcia w Googlach mówiły wszystko, a nawet więcej. Żeby je zobaczyć, musieliśmy zboczyć z najszybszej trasy do Chorwacji, co nie było trudne, ponieważ nigdy nie trzymamy się zbyt kurczowo wytyczonej drogi.

Mamy przy tym dużo szczęścia, bo jak dotąd nigdy nie żałowaliśmy spontanicznej zmiany marszruty.

Gdybyśmy uparcie trzymali się wytyczonej trasy, nie zobaczylibyśmy najpiękniejszego na świecie polodowcowego jeziora, z wodą w kolorze jakby podkręconym w Photoshopie, niesamowitą, malutką wysepką z pięknym kościołem kontrastującym z zieloną roślinnością w tle. Takie widoczki znamy głównie z pocztówek, zobaczyć je na żywo to wielka frajda.

Nie wpadlibyśmy też na pomysł odwiedzenia pierwszej nocy w Chorwacji wyspy Krk, na której przyszło nam nocować na dość szpetnym parkingu hotelowym.

W pierwszych chwilach wydawało się, że ta decyzja (trzeba wyjaśnić, że wynikająca z konieczności, bo jak się okazuje campingi w Chorwacji zamykają się dla gości o 23; warto zapamiętać!) to zło konieczne, ale rano okazało się, że parking położony jest dosłownie nad samą, jedną z nielicznych w Chorwacji plaż piaszczystych i gdybyśmy nawet próbowali, to nie udałoby się nam znaleźć lepszego widoku „na dzień dobry”.

Nie poznalibyśmy 2 godziny później Czecha Daniela i Włoszki Luany z ich wiernym kompanem Mayą (kundelkowy mix), którzy od 8 lat podróżują po świecie zarabiając na życie puszczaniem baniek mydlanych dla uciechy dzieci i dorosłych.

Można powiedzieć, że spełnili oni marzenia Alexa, który od lat chciał zgarnąć z drogi autostopowiczów. Nigdy natomiast nie podejrzewał, że uda nam się trafić na takie nieoszlifowane diamenty w kategorii “wolny człowiek”.

Nie spędzilibyśmy kolejnych kilku godzin na rozmowie o życiu, rodzinie, ayahuasce, stereotypach i szczęściu w czystej postaci.

Nie zobaczylibyśmy, jak na żywo wyglądają ludzie wolni od konwenansów, szczęśliwi z posiadania dwóch małych plecaków i przepisu na bańki idealne, co było ich całym dobytkiem.

Takie momenty, przynajmniej dla nas, uspokajają nasze obawy, że zawsze i wszędzie, niezależnie od chęci i planów, życie musi przebiegać i kończyć się tak samo.

Nie zobaczylibyśmy dzikiej roślinności i zwierząt, która dosłownie jest tam na wyciagnięcie ręki.

Nie uratowalibyśmy przed pewną śmiercią żółwia, który postanowił przekroczyć małą, ale dość ruchliwą drogę w poszukiwaniu pożywienia. Żółwia, czaisz? Nie podejrzewałam, że wypowiem albo napiszę kiedyś podobne zdanie. A jednak!

Sama Chorwacja jest niezwykle pięknym krajem, lecz to, co najmocniej zapiera dech w piersi, kryje się często za zakrętem znaku “off road”. Tak też udało nam się odkryć widok nr 1 na liście widoków życia.

Na jednym z postojów na kompletnym odludziu udało się nam dowiedzieć, że w niedalekiej odległości od nas leży jedno z najstarszych miast w Chorwacji – Zadar, a w nim dudy, które stworzył człowiek, a muzykę wydobywa z nich natura. A dokładniej fale morskie. Nie zdradzę więcej, może to Was zachęci, by je kiedyś zobaczyć, a tym bardziej usłyszeć na żywo, bo naprawdę warto.

Ruszyliśmy więc w kierunku Zadaru, by po chwili zobaczyć dwa kampery jadące równolegle do nas kamienistą drogą pomiędzy krzakami. To był dla nas znak – oni wiedzą o czymś, o czym my jeszcze nie wiemy. I tak, podążając ich śladami, dotarliśmy do kanionu, którego dnem płynie krystalicznie czysta rzeka Zrmanja. Brakuje mi słów, by opisać, jak niesamowity popis dała tu Matka Natura. Wróciliśmy tam jeszcze tego samego dnia, żeby wieczorem zaparkować nasz dom na kółkach.

Jedyne, o czym marzyliśmy po odkryciu tego cuda, to pożegnać go o zachodzie i powitać o wschodzie. Wiesz, jak smakuje śniadanie na biwaku z widokiem na kanion i pasące się owce? Najlepiej.

Oczywiście muszę wspomnieć również o nie-do-końca-radosnych aspektach podróżowania i mieszkania w aucie.
  • Porządek – to chyba podstawowa kwestia, o którą po prostu musisz dbać, inaczej zginiesz w bałaganie lub zgubisz połowę gratów w trzy dni od wyjazdu.
  • Toaleta – zainwestuj w przenośny prysznic, szczególnie jeśli masz zamiar podróżować po ciepłych krajach z dwóch powodów:
    • 1 – kąpiel w morzu jest cudowna, ale zaschnięta sól na ciele już nie do końca.
    • 2 – woda nagrzewa się tutaj z prędkością światła, dlatego lodowaty prysznic nie wchodzi nawet w grę. Komfort za nieduże pieniądze.
  • Jedzenie – my, w ramach oszczędności, postanowiliśmy nie stołować się codziennie w knajpach, choć nieskromnie muszę przyznać, że mój warzywny gulasz gotowany z miejscowych składników na turystycznej kuchence mógłby trafić do menu niejednej wege restauracji. Można się ze mną w tej sprawie kontaktować.
  • Zaduch – noce bywały równie gorące, co dnie, z taką różnicą, że często wiatr na noc wyłączano. Komary natomiast nie opuszczały nas przez całą dobę, co zmusiło nas do kreatywnego myślenia i tak też na naszych oknach co wieczór lądowały Alexa autorstwa “moskitiery” z gazy i taśmy malarskiej. Koszt nieporównywalnie mniejszy od oryginału, przewiew jest, klej nie zostawiał śladów.
  • Zmęczenie – ze względu na to, że mieliśmy tylko jednego kierowcę, on też narzucał nam tempo podróży. Dodaję to do zakładki minusów, choć nie odczuliśmy tego w żaden sposób; dawało nam to przy okazji kolejne szanse do zwiedzania nieopisanych w przewodnikach okolic, podziwiania widoków idealnych.

Niemniej, w miarę możliwości polecam zabrać dwóch kierowców, zawsze jest ryzyko, że pierwszy wpadnie w przepaść (Alex jako fotograf z zawodu i zamiłowania odkrywał jeszcze więcej niż ja…) i już się z niej cały nie wydostanie.

Na pewno ciekawi Cię, jak kilka tych tricków na podróż odbiło się na naszych portfelach. Mówiąc wprost, wakacje to wydatek, nie da się tego ominąć w 100%. Ale nasz sposób pomógł nam odłożyć na kolejną podróż ponad 1000 zł, które zakładaliśmy wydać przy ‘standardzie’.

Kojarzysz te momenty, kiedy szyba jest opuszczona, z głośnika rozbrzmiewa piosenka o życiu, a Ty w swojej głowie grasz w teledysku? Zaliczyłam podczas naszej podróży 4 takie chwile, mając absolutną pewność, że to, co widzę, z kim to dzielę, jest idealnym materiałem na scenę z filmu.

Każdy ma swoje zajawki i odpoczywa na swój sposób.
W naszym odczuciu jednak „all inclusive” wynika w wielu przypadkach z lenistwa umysłu i nieświadomości, jak wiele może Cię ominąć, jeśli grzecznie wsiądziesz do charteru na Kretę, a potem położysz się na leżaczku, sącząc drinka z parasolką. A może po prostu ludzie nie chcą doświadczać prawdziwego życia?

Nieee, ja tego nie kupuję.


O AUTORCE

35431365_10211483817402417_5176997018450526208_n

MARIA KROPINIEWICZ

30-letnia rodowita warszawianka, absolwentka psychologii mediów, która minęła się z kucharskim powołaniem. Nie zna problemu, którego dobre ciasto by nie rozwiązało. Pracowała u największego dewelopera w Polsce, startupie gastronomicznym i w agencji multimedialnej.

Całe życie marzyła o podróżach, teraz stara się to w końcu realizować.

Dodaj komentarz