Mam plan. Rzucić wszystko w cholerę, dobra materialne rozdać potrzebującym, wyjechać do Nowej Zelandii, zaszyć się w rajskim buszu z hamakiem, chodzić boso, medytować, jeść tylko to, co spadnie na ziemię, żyć według zero waste, lepić gary z ceramiki i cieszyć się wolnością. Może tylko odrobinę przesadziłam.
Prawdziwe plusy posiadania niczego
W ciągu ośmiu lat zmieniałam mieszkanie sześć razy. Pierwsza przeprowadzka to sześć kursów samochodem i doskonale to pamiętam. Wyklinałam ten moment przysięgając, że nigdy więcej tego nie powtórzę.
Plan na przyszłość był prosty: wynajmę w tym celu ekipę przeprowadzkową. Widocznie niewiele mi dała ta nauczka, ponieważ kolejne dwie przeprowadzki odbyły się w podobnym stylu. Wszystkie posiadane przedmioty były niezbędne, a fakt, że leżały gdzieś w moim zasięgu, dawał mi poczucie bezpieczeństwa i dodawał otuchy. W zasadzie nie do końca byłam świadoma, co posiadam, a nawet w jakim celu, ale i tak było super. Przecież zarabiamy po to, aby móc sobie te wszystkie błyskotki i zabawki przyznać jako nagrodę po ciężkim miesiącu i poprawić humor, prawda?
Co do błyskotek, to jest coś, co nas szczególnie uszczęśliwia. Uwielbiamy błyszczeć w towarzystwie, zbierać komplementy, chcemy być zabawnymi – życie wtedy kwitnie niczym wiśnia w japońskim ogrodzie i to jest prawdziwy wyznacznik szczęścia.
Serotonina się pieni, a ego siorbie pianę fermentacji. Uśmiechamy się do osób, których nie lubimy i vice versa, pytamy ich o zdanie w spornych kwestiach i wiemy już, co zmienić, aby zyskać ich sympatię, po cichu myśląc ty to masz łeb! Ciekawe tylko czy to było szczere?! Na pewno było; wszystko, co sobie wymyślisz, jest prawdą, nawet fałsz.
Ale żeby życie było w pełni satysfakcjonujące, to trzeba być ciągle w ruchu, wiecznie coś robić, załatwiać ważne sprawy na mieście – to jest wyznacznik tego, na ile interesującą osobą jesteś.
Jeśli masz tylko garstkę znajomych, z którymi się spotykasz, to twój ranking jest poniżej poziomu morza. A jeśli do tego nie jesteś aktywny w społecznościach, a twój Facebook czy Instagram świeci pustkami, to już dno i wodorosty.
Czym to wszystko grozi?
Jeśli to funkcjonowanie nam pasuje to płyniemy na fali pseudo szczęścia, ale jeśli jest to podsycanie konfliktu wartości, jeśli działamy wbrew potrzebom duszy, wówczas przychodzi moment zmęczenia i refleksji. Organizm odmawia posłuszeństwa, układ immunologiczny się sypie, jedna choroba, po niej kolejna, apatia i zaczyna się agonia. Pojawia się światło w tunelu. Do głosu dochodzi świadomość. Uświadamiamy sobie, że kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy, aby zaimponować ludziom, których nie lubimy. A może robimy to, aby nakarmić głodne, materialne ego? A do tego zależy nam, aby być lubianymi przez ludzi, którzy w większości nawet nie lubią siebie?!
Moje pierwsze trzy przeprowadzki przebiegały w bólach, ale z każdą następną sukcesywnie opróżniałam pudła zostawiając jedynie to, czego na dany moment faktycznie potrzebowałam. Przy szóstej przeprowadzce miałam już tylko dwa pudełka i walizkę z ubraniami. I skończyło się stękanie. Kolejne kroki w czyszczeniu przestrzeni przyszły dość szybko – zbiórka odzieży i książek do domu samotnej matki, potrzebujące rodziny w okresie przedświątecznym, mokotowska wymiana itd.
Pierwsze selekcje rzeczy są zabawne, bo zazwyczaj w pudle do oddania pojawia się tak niewiele rzeczy, że ten etap przechodzi się dwa, a nawet trzy razy. Czasem, patrząc na ilość rzeczy, jaką wydzieliło się potrzebującym, robi się ciut głupio, bo okazuje się, że wszystko jest niezbędne. Jest na to skuteczna metoda, wystarczy zadać sobie pytanie: czy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy założyłam tę bluzkę? Nie – w takim razie oddaję, komuś przyda się bardziej.
Najlepsza zabawa zaczyna się, gdy pozbywamy się zbędnych rzeczy, ale przychodzi ochota na nabycie nowego cacka, oczywiście często równie zbędnego, jak to przed chwilą oddane w pudle. Na początku trudno jest ujarzmić ego i chęć posiadania tego czegoś, ale przychodzi taki moment, kiedy ten stwór się wycofuje. U mnie takim momentem jest świadomość, że rocznie ukazują się 52 kolekcje ubrań. To jest jedna kolekcja tygodniowo! Bluzka, za którą ja zapłacę 250 zł, uszyta jest przez dziecko, które marzy o edukacji, a dniówka, jaką otrzymuje w szwalni (tak naprawdę to barak), nawet nie pokrywa dziennego wyżywienia. Smutne. Dlatego, odkąd dotarło do mnie, jak okrutny jest przemysł odzieżowy, uważnie przyglądam się temu, co kupuję, a kiedy mogę – wybieram polskich producentów wspierając ich rozwój.
Z czasem po czyszczeniu przestrzeni przychodzą refleksje, ba! nawet nie refleksje, a docierają impulsy do mózgu i zaczyna coś stykać, że niektóre relacje nas unieszczęśliwiają. Spotykamy się z ludźmi z którymi nie do końca chcemy się spotkać, ale nie mamy lepszej alternatywy, więc tak czy inaczej robimy to. Po spotkaniu jesteś dętką, poziom energii sięga temperatury w Ojmiakonie i nie masz siły nawet na myślenie o przygotowaniu posiłku do pracy, więc resztę wieczoru spędzasz scrollując walla na facebooku. Jesteś stratna do potęgi: nie masz siły ani obiadu.
Relacje z innymi poniekąd są naszym lustrzanym odbiciem; możemy mieć pewność, że to, czego w sobie najbardziej nie lubimy i odpychamy, zamanifestuje się w naszym otoczeniu. Od jakiegoś czasu zadaję sobie pytania, czy dana znajomość naprawdę jest wartościowa i przede wszystkim szczera? Jeśli intuicja albo gorzej – organizm, mówi mi że nie, to tak jest i lepiej tego nie ignorować. Więc zamiast poświęcać czas na nietrwałe i toksyczne relacje, warto świadomie pomyśleć o inwestowaniu swojego czasu w coś, co nas rozwija i daje satysfakcję. W ciągu zaledwie półtora roku znalazłam czas na kurs ceramiki, kurs wspinaczki, zajęcia jazdy na rolkach, treningi funkcjonalne, zajęcia badmintona, stretching. Aż się boję, co będzie dalej! Skuteczny minimalizm relacji posiada bardzo istotny aspekt: akceptację siebie. Powodzenie i trwałość tego etapu jest zależna od tego, w jakim stopniu lubimy siebie.
Jeśli bezwarunkowo przyjmujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy, ze wszystkimi wadami, odrzucając obłudę względem siebie, wówczas przestaną pociągać nas niesłużące nam relacje. Pikuś. Nie muszę już szukać drugiej połówki, bo czy mama urodziła mnie niekompletną, wybrakowaną?
Czystość życiowa dotknęła każdej sfery mojego życia. Nie tylko materialnej, relacyjnej, ale również jedzeniowej. W zasadzie to jedzeniowa była tą pierwszą. Zaczęło się niewinnie w 2015 od wykluczenia mięsa z powodów zdrowotnych. Potem cukru, przetworzonej żywności, a nawet chemicznych środków czystości i tak oto dziś stoję tuż obok weganizmu, nie jedząc niczego, co ma serce. Sporadycznie nabiorę się jeszcze na jajko czy kozi jogurt, ale wierzę, że i ten moment wykluczenia nadejdzie niebawem. Codziennie poznaję siebie, swoje granice i limity. Nauczyłam się przebaczać bezwarunkowo, nie chować urazy, żalu. Redukcja rzeczy, niesłużących relacji oraz świadome dokonywanie wyborów i podejmowanie decyzji zgodnie z intuicją otwierają kolejne rozdziały życia.
Uwielbiam witać dzień z pozytywną energią, a każdy gorszy przyjmuję z pokorą. Zniknęło wrażenie życia według scenariusza The Walking Dead, w którym wcielam się w rolę zombie – mówię temu pa pa!
O AUTORCE
Justyna Trzaska
Mieszkaniec Ziemi. Miłośniczka matchy.
Interesuje się medycyną alternatywną i testuje rosyjskie ziółka.
PHOTO: John Forson / Unsplash.com